środa, 21 listopada 2012

Jaki prezydent taki Brevik

Miałem się na ten temat nie wypowiadać, ale dzisiejsza "Kropka nad i" doprowadziła mnie łez. I, aby nie było wątpliwości, łez ze śmiechu.
 
Ale od początku. 11-go listopada - Marsz Niepodległości i tradycyjne tygodniowe faszyzowanie ekranu telewizora. Słowa lecą, Miller obściskuje Palikota, Waldek nie chce całować Piechocińskiego, a wszystkiemu winni nacjonaliści.
 
Poniedziałek, wieczór, 19 listopada "Czarno na białym", czyli TVN-24 pokazuje życie, jakie jest naprawdę, ale nie dodaje, jak zwykle, że jest to PRAWDA według TVN-24. I na podstawie 24 razy (nie liczyłem) powtarzanej sekwencji, gdy policjanta dosięga kamień, dowiadujemy się o szkoleniach narodowców. Gdy dodamy do tego pana Sokołowskiego ze zdjęciem policyjnego buta oraz tajemniczego osobnika w kominiarce, przed monitorem komputera (może tego samego, który jak opowiadał,  ukradł kiedyś kibicom), otrzymujemy rzetelny, prawdziwy i przekonywujący reportaż, o tym jak to narodowcy podbijają świat. Świat, który jest inny, lepszy, świat bez wad. Republika marzeń.
Z materiału telewizyjnego dowiedziałem się, że narodowcy pilnie się szkolą, poznają taktykę walk ulicznych, są coraz groźniejsi i lepiej zorganizowani. O czym świadczy choćby to, że policjanci nie mogą jednocześnie podskakiwać i zasłaniać się tarczami.
Oglądając z zapartym tchem i wypiekami poniedziałkowy program, stwierdziłem, ze prędzej Trylogia trafi na indeks ksiąg zakazanych, niż komuchy zdelegalizują prawicę. Dlaczego? Przecież to raczej oczywiste. Gdy młodzież zacznie czytać, ze zrozumieniem Sienkiewicza, to żadne szkolenia nie będą potrzebne, aby zrozumieć, na czym polega skuteczna taktyka wojskowa, oskrzydlenie, czy uczestnictwo w walce odwodów.
We wtorek, nie wybuchła bomba, ale okazało się, że przy pomocy kilku drutów, komórki, dwóch bateryjek SONY, pistoletu, czterech tablic rejestracyjnych, kilku słoików śrutu, czterech książek, krakowski naukowiec chciał coś obalić. Od razu przypomniał się PRL oraz ostatni zjazd PZPN. Potem nieznana pani dziennikarka i jej "wywiad" z rektorem Uniwersytetu (kiedyś był tylko jeden uniwersytet w Krakowie) Rolniczego. Żenujące i po prostu głupie pytania, sprawiły na mnie takie wrażenie, że rozmowa skończy się zadaniem pytania i prośbą, aby rektor pokazał swoją szafę i wyjął z niej cztery tony ładunków wybuchowych.
Gdy okazało się, że pan zamachowiec, prowadził nabór do swej organizacji podziemnej przez internet, organizował szkolenia terrorystyczne, o czym zawiadamiał "cały świat" i kręcił klipy w stylu czterej pancerni wysadzają łąkę, news dnia wydawał się coraz bardziej humorystyczny.
Po tych i jeszcze innych informacjach, na usta cisnęło się tylko jedno: Jaki prezydent, taki zamach, jaki zamach, taki Brevik.
Ale żyjemy przecież w demokracji, prokuratura jest niezależna, prokurator może powiedzieć wszystko i niezależnie, czy ktoś mu uwierzy, to i tak tajemnica śledztwa i jego niezależność, gwarancją prawdy. Niezależnej.
Sprawa dla prokuratury nieco skomplikowała się dzisiaj. Nieco, bo przecież Polacy wierzą "swojej" niezależnej prokuraturze. Oto pan prokurator Artur Wrona, naciskany przez panią Monikę Olejnik (dawno pani redaktor nie była taka konkretna, inteligentna i obiektywnie dociekliwa), nie potrafił wykazać, w jaki sposób przy pomocy kilku gadżetów przedstawionych na konferencji, można przeprowadzić opisany zamach. Widzowie nie dowiedzieli się, gdzie jest choć kilogram z czterech ton materiałów wybuchowych.
Zamiast tego, można było domniemać, że na grupę zamachowców składało się pięć osób, z których Brunon K. nie miał zamiaru przeprowadzać osobiście akcji, a pozostali, to czterech agentów ABW.
Tak więc jaka Al-Kaida, taki zamach.

piątek, 16 listopada 2012

Czy na naćpanej Kofcie można polegać jak na Zawiszy?

Pani Kofta nabrała odwagi, po Marszu Niepodległości i ujada, że Maria Konopnicka to lesbijka i kropka.
Jako dziecko, nie przepadałem za bajką "O krasnoludkach i sierotce Marysi", choć była pięknie ilustrowana przez pana Szancera i Koszałek Opałek bardzo mi przypadł do gustu. Potem choć, nie studiowałem polonistyki, ale namiętnie czytałem "wszystko" i "wszystkich", to nigdy mi nie przychodziło do głowy, z kim spał poeta, czy czyim synem był pisarz, choć np. Dumasowie się mylili. Nie zastanawiałem się też, dlaczego Steve Wonder nie widzi i śpiewa lub dlaczego van Gogh pozbawił się ucha. Po prostu to, co czytałem, oglądałem czy słuchałem, przyjmowałem prostolinijnie. Takim, jakie dla MNIE było, a nie jakim opisywali to inni. Oczywiście człowiek nie jest w stanie sam dotrzeć do wartosciowych rzeczy, czasami inspirują do tego krytycy lub autorytety, ale i tak sam wyrabia sobie opinię, czasami nawet zupełnie idącą w poprzek lbu pod prąd ogółowi. I tego, zawsze tak uważałem i uważam, należy się trzymać.
Od pewnego czasu następuje tabloidyzacja społeczeństwa i niezrozumiałe dla mnie zainteresowanie życiem osobistym innych ludzi, zwłaszcza uchodzących za znanych lub popularnych. Ostatni przykład pani Figury potwierdza, że życie gwiazd niewiele się różni od życia nie gwiazd. Z drugiej strony dziwi, że niektóre osoby chcące lub uchodzące za autorytety, krytykują zainteresowanie ich życiem lub związanych z nimi osób przez media, same pozwalając sobie, na wygłaszanie poglądów, nawet na podstawie źródeł, o innych osobach.
Gdy powszechne wścibstwo, grupy agresywnych działaczy homosektualistycznych dobarwia biografiami, znanych i nieżyjących. nie trudno zrozumieć, że dla niektórych osób wykształconych bez alkowianych didaskaliów, trudno zrozumieć zboczone zainteresowania innych, tego typu, uchodzącymi jeszcze nie dawno za swego rodzaju tabu, okolicznościami.
I choć "przywykłem" już np. do biedroniowatej biografii Władysława Warneńczyka, to ujadanie pani Kofty odbieram z niesmakiem. Tym większym, gdy przypomnę sobie jej wypowiedzi ze Śniadania Mistrzów 10 listopada br.
Najpierw bredziła coś o odwadze, podkreślając, że szybko zmykała przed pałami ZOMOwców, przeciwstawijąc swoje zachowanie, tym którzy nie uciekali w ubiegłym roku na Marszu Niepodległości. Ale to jeszcze nic, wszak powszechna opinia w społeczeństwie przyzwala blondynkom na nierozsądne wypowiedzi.
Bo choć twórczość pani Kofty jest mi zupełnie nie znana, to z jej osobistego opisu ostatniego "dzieła" o jakiejś niestabilnej umysłowo dziewczynce, wynika, że nie warto po jej książki sięgać. Ale jak to się mówi, o gustach się nie dyskutuje. Może to i prawda, ale trudno mi przejść obojętnie do wypowiedzi pani Kofty, jakoby jej twórczość składała się z książek pisanych dla pieniędzy (ja przynajmniej tak to zrozumiałem, że mniej lub zupełnie bezwartościowych) i takich, które tworzy na tematy jej odpowiadające, bez presji finansowej, gdyżamtymi zarobiła na te.
Jak się czują jej czytelnicy nie wiem, ale wypowiedź pani Kofty odebrałem jako zupełnie bezsensowną i naładowaną lekceważącym stosunkiem do swoich czytelników.
Ale jak to mówią, uderz w stół... . I może to pani Kofta jest teraz naćpana i była również wtedy, gdy studiując na polonistyce, całe noce i dnie, poznawała dane osobowe roty lesbijek, z którymi na przemian, miedzy kolejnymi utworami, przeżywały miłosne uniesienia Konopnicka z Dąbrowską.