sobota, 15 grudnia 2012

16 grudnia

Ponoć jutro specjaliści od historii niekonwencjonalnej, będą świętować kolejna wydartą z kart historii Polski rocznicę. Specjaliści spod znaku sierpa i młota, wspierani wielbicielami zakazu pedałowania, od czasu do czasu informują, zupełnie niezainteresowaną tym opinię publiczną o różnych błahych, zupełnie nieistotnych okolicznościach. A to okazuje się, że gdyby syn Władysława Jagiełły nie zginął pod Warną, to dziś zapewne zasiadałby w ławach sejmowych zamiast posła Biedronia, a pani Konopnicka w dzień pisała o krasnoludkach, a w nocy zajmowała się nią sierotka Marysia.
Ktoś może się oburzyć, że o zamachu prezydenta Polski, piszę, jako o błahym wydarzeniu, ale jest to wynikiem, co najmniej kilku okoliczności, na które spoglądam z dzisiejszej perspektywy, niestety obarczona również poziomem polskiego dyskursu politycznego.
Na początku zacytujmy klasyka, jaka ofiara zamachu, taki zamach. Ten w Zachęcie, według przekazów, a także lansowanej takiej, a nie innej nauki historii, w latach, gdy uczęszczałam do szkół, nie był, aż tak istotnym wydarzeniem, aby go świętować po 90 latach. Jestem ciekaw, jak za dwa lata będzie świętowany i przez kogo, ten zamach, który bez wątpienia wpłynął nie tylko na losy świata, ale i na losy Polski.  
Dla mnie od 16 grudnia 1981 roku, ten dzień kojarzy się tylko i wyłącznie z jednym wydarzeniem, czyli pacyfikacją Kopalni Wujek. I kropka. Narutowicz kojarzy mi się ze szpitalem, w którym przyszedłem na świat, długo po śmierci jego patrona, zaś wydarzenia z końca lat 70-tych i początku 80-tych ukształtowały i wpłynęły na moje późniejsze życie.  Dlatego dla mnie wyciąganie wydarzeń sprzed wielu lat, w celach obrzydliwych, w tym wypadku nawet trudno mówić o politycznych, przez osoby, które milczą, lub wręcz przeciwnie, apoteozują zbrodnie Jaruzelskiego, to tego samego typu precedens, jak przepraszanie w moim imieniu przez Kwaśniewskiego, spalonych w stodole w Jedwabnem osób, że nie żyją.
Nie wiadomo, co się będzie jutro działo w okolicach Zachęty, ale dopóki Kalisz z Palikotem nie postawią przed sądem Jaruzelskiego, tak długo te wszelkie bajeczki o prześladowanych zboczeńcach i budzącym się faszyzmie, będą jedynie kolejną lewacką brednią.
 
 
PS Jakże obrzydliwe poglądy zaprezentował dziś w „Śniadaniu mistrzów” Bralczyk, do tej pory, wydawałoby się jowialny „dziadunio” i specjalista od języka polskiego. Wprawdzie Mleczko, już w poprzednich programach tego cyklu się rozlało, ale okazuje się, że pan profesor, choć jak twierdził nie był obecny w Polsce i nie ucierpiał osobiście w czasie stanu wojennego, to mała brakował, a były zaśpiewał „Polacy, nic się nie stało”. Wszak według niego, co tam ofiary, te znane i nieznane, policzone i niepoliczone, przecież dziś codziennie na drogach też giną ludzie.  Fantastyczna koncepcja.

środa, 21 listopada 2012

Jaki prezydent taki Brevik

Miałem się na ten temat nie wypowiadać, ale dzisiejsza "Kropka nad i" doprowadziła mnie łez. I, aby nie było wątpliwości, łez ze śmiechu.
 
Ale od początku. 11-go listopada - Marsz Niepodległości i tradycyjne tygodniowe faszyzowanie ekranu telewizora. Słowa lecą, Miller obściskuje Palikota, Waldek nie chce całować Piechocińskiego, a wszystkiemu winni nacjonaliści.
 
Poniedziałek, wieczór, 19 listopada "Czarno na białym", czyli TVN-24 pokazuje życie, jakie jest naprawdę, ale nie dodaje, jak zwykle, że jest to PRAWDA według TVN-24. I na podstawie 24 razy (nie liczyłem) powtarzanej sekwencji, gdy policjanta dosięga kamień, dowiadujemy się o szkoleniach narodowców. Gdy dodamy do tego pana Sokołowskiego ze zdjęciem policyjnego buta oraz tajemniczego osobnika w kominiarce, przed monitorem komputera (może tego samego, który jak opowiadał,  ukradł kiedyś kibicom), otrzymujemy rzetelny, prawdziwy i przekonywujący reportaż, o tym jak to narodowcy podbijają świat. Świat, który jest inny, lepszy, świat bez wad. Republika marzeń.
Z materiału telewizyjnego dowiedziałem się, że narodowcy pilnie się szkolą, poznają taktykę walk ulicznych, są coraz groźniejsi i lepiej zorganizowani. O czym świadczy choćby to, że policjanci nie mogą jednocześnie podskakiwać i zasłaniać się tarczami.
Oglądając z zapartym tchem i wypiekami poniedziałkowy program, stwierdziłem, ze prędzej Trylogia trafi na indeks ksiąg zakazanych, niż komuchy zdelegalizują prawicę. Dlaczego? Przecież to raczej oczywiste. Gdy młodzież zacznie czytać, ze zrozumieniem Sienkiewicza, to żadne szkolenia nie będą potrzebne, aby zrozumieć, na czym polega skuteczna taktyka wojskowa, oskrzydlenie, czy uczestnictwo w walce odwodów.
We wtorek, nie wybuchła bomba, ale okazało się, że przy pomocy kilku drutów, komórki, dwóch bateryjek SONY, pistoletu, czterech tablic rejestracyjnych, kilku słoików śrutu, czterech książek, krakowski naukowiec chciał coś obalić. Od razu przypomniał się PRL oraz ostatni zjazd PZPN. Potem nieznana pani dziennikarka i jej "wywiad" z rektorem Uniwersytetu (kiedyś był tylko jeden uniwersytet w Krakowie) Rolniczego. Żenujące i po prostu głupie pytania, sprawiły na mnie takie wrażenie, że rozmowa skończy się zadaniem pytania i prośbą, aby rektor pokazał swoją szafę i wyjął z niej cztery tony ładunków wybuchowych.
Gdy okazało się, że pan zamachowiec, prowadził nabór do swej organizacji podziemnej przez internet, organizował szkolenia terrorystyczne, o czym zawiadamiał "cały świat" i kręcił klipy w stylu czterej pancerni wysadzają łąkę, news dnia wydawał się coraz bardziej humorystyczny.
Po tych i jeszcze innych informacjach, na usta cisnęło się tylko jedno: Jaki prezydent, taki zamach, jaki zamach, taki Brevik.
Ale żyjemy przecież w demokracji, prokuratura jest niezależna, prokurator może powiedzieć wszystko i niezależnie, czy ktoś mu uwierzy, to i tak tajemnica śledztwa i jego niezależność, gwarancją prawdy. Niezależnej.
Sprawa dla prokuratury nieco skomplikowała się dzisiaj. Nieco, bo przecież Polacy wierzą "swojej" niezależnej prokuraturze. Oto pan prokurator Artur Wrona, naciskany przez panią Monikę Olejnik (dawno pani redaktor nie była taka konkretna, inteligentna i obiektywnie dociekliwa), nie potrafił wykazać, w jaki sposób przy pomocy kilku gadżetów przedstawionych na konferencji, można przeprowadzić opisany zamach. Widzowie nie dowiedzieli się, gdzie jest choć kilogram z czterech ton materiałów wybuchowych.
Zamiast tego, można było domniemać, że na grupę zamachowców składało się pięć osób, z których Brunon K. nie miał zamiaru przeprowadzać osobiście akcji, a pozostali, to czterech agentów ABW.
Tak więc jaka Al-Kaida, taki zamach.

piątek, 16 listopada 2012

Czy na naćpanej Kofcie można polegać jak na Zawiszy?

Pani Kofta nabrała odwagi, po Marszu Niepodległości i ujada, że Maria Konopnicka to lesbijka i kropka.
Jako dziecko, nie przepadałem za bajką "O krasnoludkach i sierotce Marysi", choć była pięknie ilustrowana przez pana Szancera i Koszałek Opałek bardzo mi przypadł do gustu. Potem choć, nie studiowałem polonistyki, ale namiętnie czytałem "wszystko" i "wszystkich", to nigdy mi nie przychodziło do głowy, z kim spał poeta, czy czyim synem był pisarz, choć np. Dumasowie się mylili. Nie zastanawiałem się też, dlaczego Steve Wonder nie widzi i śpiewa lub dlaczego van Gogh pozbawił się ucha. Po prostu to, co czytałem, oglądałem czy słuchałem, przyjmowałem prostolinijnie. Takim, jakie dla MNIE było, a nie jakim opisywali to inni. Oczywiście człowiek nie jest w stanie sam dotrzeć do wartosciowych rzeczy, czasami inspirują do tego krytycy lub autorytety, ale i tak sam wyrabia sobie opinię, czasami nawet zupełnie idącą w poprzek lbu pod prąd ogółowi. I tego, zawsze tak uważałem i uważam, należy się trzymać.
Od pewnego czasu następuje tabloidyzacja społeczeństwa i niezrozumiałe dla mnie zainteresowanie życiem osobistym innych ludzi, zwłaszcza uchodzących za znanych lub popularnych. Ostatni przykład pani Figury potwierdza, że życie gwiazd niewiele się różni od życia nie gwiazd. Z drugiej strony dziwi, że niektóre osoby chcące lub uchodzące za autorytety, krytykują zainteresowanie ich życiem lub związanych z nimi osób przez media, same pozwalając sobie, na wygłaszanie poglądów, nawet na podstawie źródeł, o innych osobach.
Gdy powszechne wścibstwo, grupy agresywnych działaczy homosektualistycznych dobarwia biografiami, znanych i nieżyjących. nie trudno zrozumieć, że dla niektórych osób wykształconych bez alkowianych didaskaliów, trudno zrozumieć zboczone zainteresowania innych, tego typu, uchodzącymi jeszcze nie dawno za swego rodzaju tabu, okolicznościami.
I choć "przywykłem" już np. do biedroniowatej biografii Władysława Warneńczyka, to ujadanie pani Kofty odbieram z niesmakiem. Tym większym, gdy przypomnę sobie jej wypowiedzi ze Śniadania Mistrzów 10 listopada br.
Najpierw bredziła coś o odwadze, podkreślając, że szybko zmykała przed pałami ZOMOwców, przeciwstawijąc swoje zachowanie, tym którzy nie uciekali w ubiegłym roku na Marszu Niepodległości. Ale to jeszcze nic, wszak powszechna opinia w społeczeństwie przyzwala blondynkom na nierozsądne wypowiedzi.
Bo choć twórczość pani Kofty jest mi zupełnie nie znana, to z jej osobistego opisu ostatniego "dzieła" o jakiejś niestabilnej umysłowo dziewczynce, wynika, że nie warto po jej książki sięgać. Ale jak to się mówi, o gustach się nie dyskutuje. Może to i prawda, ale trudno mi przejść obojętnie do wypowiedzi pani Kofty, jakoby jej twórczość składała się z książek pisanych dla pieniędzy (ja przynajmniej tak to zrozumiałem, że mniej lub zupełnie bezwartościowych) i takich, które tworzy na tematy jej odpowiadające, bez presji finansowej, gdyżamtymi zarobiła na te.
Jak się czują jej czytelnicy nie wiem, ale wypowiedź pani Kofty odebrałem jako zupełnie bezsensowną i naładowaną lekceważącym stosunkiem do swoich czytelników.
Ale jak to mówią, uderz w stół... . I może to pani Kofta jest teraz naćpana i była również wtedy, gdy studiując na polonistyce, całe noce i dnie, poznawała dane osobowe roty lesbijek, z którymi na przemian, miedzy kolejnymi utworami, przeżywały miłosne uniesienia Konopnicka z Dąbrowską.

wtorek, 16 października 2012

Brawo deszcz, PObudowali stadiony

Ledwie w piątek Tusk tuskolił, sobota, niedziela, poniedziałek tuskolili ministrowie. I co? Ci co mają klapy na oczach, nadal głaszczą Tuska po jakach. Ale natura nie była taka łaskawa. I okazało się, że lanie wody nie służy nie tylko, tym co myślą, ale i trawie najwpanialszego stadionu na świecie.
 
Za chwilę będą gadki, że PZPN, organizatorzy meczu, FIFA itp.
Ale inwestorem był TUSK, najlepszy piłkarz na świecie. 
 
Stadion z dachem w zimie otwartym, w lecie zamkniętym, w czasie deszczu otwartym, brak drenażu. Ale koncerty się udają. To po co salę koncertowym nazywać stadionem?
 
 
Tusk, jak będziesz przejeżdżał swoim autobusem, to zaglądnij. Nawet z ABW.
Tylko Ci nie zadam pytania jak żyć, ale, ile jeszcze musisz mnie straszyć swoim głupkowatym uśmieszkiem z mojego telewizora?
JA CI NIGDY NIE WIERZYŁEM I NIGDY NIE UWIERZĘ.
 
Zresztą jestem przekonany, że Ty też sobie nie wierzysz.


Mam nadzieję, że kibice obecni na stadionie to zrozumieją i coś Ci zaśpiewają.
 

czwartek, 27 września 2012

2000

2000 osób pracowało z pełnym zaangażowaniem przez wiele dni, aby poskie państwo zdało egzamin. To ja się Tusk pytam, w jaki sposób 2 000 : 96 = 20,83333 osób, zajmujących się jedną zmarłą osobą, dopuściło się do zamiany zwłok w trumnie.
 
Państwo polskie zdało egzamin, ale pomyłki się zdarzają.
 
Jestem golden chłopak, najlepiej gram w piłkę, kocham dziadka, a jak się wam nie podoba, to wczoraj wam pokazałem, kto stoi za mną.

 
fot. PAP / Marcin Bielecki Donald Tusk

 
PS. Nie wiem czy ktoś czasami czyta te moje wypociny. Dziennie mam co najmniej kilka inspiracji, aby coś tu napisać, ale wiele obowiązków, jakie na moje barki nałożyło życie sprawia, że zupełnie zaniedbałem tego bloga. Zwłaszcza, że ekonomia jest bezwzględna i swój czas oraz intelekt, musiałem zaangażować przy prowadzeniu kilku stron internetowych, które wymagają napisania ok. kilku tysięcy znaków, na temat i bez lania wody dziennie.
Ponieważ nie jestem obojętny na wydarzenia w kraju, postaram się tu częściej zaglądać, opisuwać moje rozmowy z ekranem telewizora, może w bardziej skrótowej, syntetycznej formie.



piątek, 8 czerwca 2012

Euro koko, a nawet kukuryku, ale nie spoko

No to pierwszy mecz mamy za sobą. Pora podsumować pierwsze "sukcesy".

Rząd wydał nie swoją i ogromną kasę na stadion, z dachem. Ten cud techniki spisuje się wspaniale. W zimie nie można go zamykać, bo po co grać w zimie w piłkę. I po co losować drużyny do grania, zwłaszcza na III poziomie podziemnego garażu.

Ale dopiero mecz z Grecją pokazał ukryte intencje projektantów. To wizjonerzy, bo choć nie wiedzieli, że pierwszy mecz zagramy z Grecją, polska gościnność nakazała nam stworzyć południowy klimat na stadionie. Oczywiście, przy zamkniętym dachu. Wiemy, UEFA-a kazała. Ale wydaje się to śmieszne.

Co do meczu, wszedł grecki brodacz na boisko i obnażył wszystkie słabości tej reprezentacji. Najsłabsi na boisku "przebierańcy", zupełny brak obrony, słaba pomoc, chaotyczny Lewandowski i zupełny brak gry skrzydłami.
I Wojtek Szczęsny, za dużo luzu, za duża nerwowość, całkowity brak komunikacji z obrońcami. I to zaledwie tylko w kilku sytuacjach, gdy piłka była w naszym polu karnym.



Ale tak będzie zawsze, gdy najlepszy polski stoper będzie siedział w studio telewizyjnym, a drugi nie gorszy, na kanapie we własnym domu, z przypiętą łatką kontuzjogennego pechowca. Gdy dodamy do tego jedynego sensownego lewego obrońcę przyglądającego się wyczynom swego zmiennika z ławki, to jak można oczekiwać jakości gry.

Jak dodamy całkowicie przewidywalnego i zachowawczego Smudę, to końcowy rezultat był lepszy, niż można było oczekiwać po obserwacji gry.

Czyli nic nowego. To było do przewidzenia.

I z Rosją znów i jak zwykle będzie mecz o wszystko. Zwłaszcza jeśli dziś pokona Czechy.
Ale to chyba lepiej. Ze sportowego i historycznego punktu widzenia.
Ale kto w kadrze zna polską historię?

A Naród swoje, czyli jak ONI przeżyją Euro 2012?

Dziś zaczyna się Euro 2012. O piłkarskim aspekcie tej imprezy trudno spekulować, zresztą ja nie kibicuję polskim piłkarzom od 1986 roku, choć oglądam i chciałbym by Polska wygrała ten turniej.

Ale jestem bardzo ciekawy, jak Euro 2012 przeżyją ONI. Czyli kto?

Oczywiście chodzi mi o:
  • tych, którzy uznają jak, pani Szczuka futbol i obecność na stadionie za zboczenie,
  • euroentuzjastów, dla których niebieska szmata z żółtymi gwiazdkami, znaczy więcej niż biało-czerwone barwy,
  • aktywistów nigdy więcej i innych tego samego autoramentu "specjalistów" od zakazanej symboliki,
  • wszelkich przedstawicieli mediów oraz ich stałych, wykształconych komentatorów, wmawiających nam od lat zaściankowość, a polską gościnność i dumę narodową, za coś wstydliwego.
Te punkty można w nieskończoność dopisywać. Ale nie ma to najmniejszego sensu, bo ONI wiedzą lepiej.
Ale skoro w mojej wyliczance doszedłem do miłego mi słowa 

narodowość, 

 

to na nim się zatrzymam i na nim zakończę moje rozważania.

Bo nie wierzę, że w swojej cynicznej, wieloletniej kampanii na wykluczanie z języka polskiego, niektórych, jakże pięknych i znaczących słów, robili to szczerze i z pełnym przekonaniem. A nawet jeśli tak, to co teraz czują, oglądając coraz powszechniejsze biało-czerwone insygnia.
A jak te wszystkie polskofobiczne kreatury reagują na coraz powszechniejsze odmienianie słowa naród. Dziwię się, że tego jeszcze nie zakazano?

Przecież od co najmniej kilkunastu tygodni słowo Stadion Narodowy odmieniany jest przez wszystkie przypadki, a i zespół, mimo "przemycenia" do niego kilku, jak chcą niektórzy "podszywaczy" nadal nazywany jest drużyną narodową.

A mogło być tak ładnie. Stadion mógł się nazywać Platforma Obywatelska, nosić imię brodacza w bereciku, z logiem kota, który pali buchy, oczywiście z obowiązkowym sierpem i młotem.

Na coś się musicie zdecydować, może poskarżycie się do Brukseli na nacjonalistyczną Polskę. Jak będziecie skuteczni, to może nas wykluczą, ze związku socjalistycznych państw europejskich, jeszcze zanim Niemcy przejdą z euro na markę.

Ale póki, jest jak jest, powiewam do was właściwymi barwami:







niedziela, 3 czerwca 2012

A Biedroń swoje, czyli pedałuje swoim histerycznym językiem

Kawa na ławę, dziś.
Mowa o pewnym murzynie, ponoć po studiach, który pełni rolę prezydenta USA. Napisał on podobno jakiś list do prezydenta Polski. Czy list istnieje nie wiem, nie widziałem, a osobie, która pełni ostatnio tą funkcję nie wierzę.
Ale nie o to w sumie chodzi. Bo choć prawdą jest, że niedouczeni rezydenci Białego Domu popełnili błąd językowy jest pewne. Że prezydent USA powinien przeprosić, wg. mnie w formie adekwatnej do poprzedniej wypowiedzi, a więc również publicznie, to też jest oczywiste.

Że nie wszyscy tak myślą, to oczywiste, podobno mamy demokrację i każdy może gadać, co, gdzie i o czym chce. Ale, czyżby na pewno? Bo od pewnego czasu wydaje mi się, że mowa może być tylko nawistna, tolerancyjna i niefobiczna. O co w tym chodzi, nikt nie wie, choć medialne straszaki wmawiają, że tak trzeba, sądy wiedzą i niedługo będą zsyłać na Syberię.

Czy Biedroń tak potrafi? Chyba nie.

Najpierw bredził coś o histerycznym języku,

to znaczy polskie obozy, czyli Polacy nic się nie stało. A potem przekonywał, że sierp i młot, nie tylko z chińskiej flagi, są cacy. I to oczywiście jest w porządku.
Ale … oczywiście tylko i wyłącznie, gdy:

  • pedał nie będzie się obrażał, za nazwanie go pedałem,\
  • ciota nie będzie skarżyła się wszystkim, że jest niekatolicka,
  • nigdy więcej nie będzie nikt nikomu wmawiał, że krzyżyk w kółeczku jest gorszy od tęczowej szmaty,
  • podniesienie ręki, albo zapalenie pochodni, nie oznacza dla oszołomów wywołania wojny.


Przykłady można mnożyć, ale czy to kogoś przekona i czy to ktoś zrozumie?
Obawiam się, że Biedroń Pinokio się nie wyleczy z tej swojej homo, i nie tylko, fobi.



środa, 30 maja 2012

Kiedy komisja?

Wczoraj na pasku w TVN24 przeczytałem, że CBŚ przyszło do mieszkańca Krakowa, aby go zatrzymać. Działania tzw. funkcjonariuszy były tak "profesjonalnie" przygotowane, że ów mężczyzna postanowił opuścić swoje, mieszczące się na IV piętrze mieszkanie, poprzez balkon. Robił to na tyle nieumiejętnie, że spadł na ziemię i zmarł na miejscu.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to zdarzenie, jakich krótsze lub dłuższe opisy pojawiają się w mediach codziennie. Ale czy na pewno?
Bo mi to przypomina jakieś zdarzenie na Śląsku sprzed kilku lat.
I tylko ci, co wtedy i obecnie mają wiele do powiedzenia, milczą.


Czyżbym naiwnie czekał na powołanie komisji śledczej. Ale czy warto?

Przecież raport końcowy został przyjęty. A kto ma "krew na rękach" wiadomo już od dawna. I choć funkcje pozostały - premier, minister sprawiedliwości, prokurator generalny, to trzeba zmienić tylko nazwiska.

Wiadomo na jakie.

I wszystko jasne. I hajda do Trybunału.

piątek, 25 maja 2012

A Tusk swoje, czyli Kłamca, kłamca, kłamca

Trafiłem dziś na transmisję ze spotkania Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej. Oczywiście chodzi o wystąpienie lidera PO, sprawującego rolę Premiera Rzeczpospolitej Polskiej.

Nie wiem jak będzie ono oceniane, co mnie nie bardzo w sumie interesuje, zresztą ja nie wytrzymałem do końca i po ok. 20 minutach wyłączyłem telewizor, ale od samego początku zaobserwowałem dwie rzeczy. Po pierwsze, zresztą dla mnie tradycyjne, wodolejstwo i kłamstwo za kłamstwem. Czyli nic nowego.
Natomiast obserwacja "występu" Tuska, od początku przykuła moją uwagę do jego prawej dłoni. Dłoni zaciśniętej najczęściej w pięść. I choć z reguły do tej pory śmiałem się kreatorów wizerunków zwłaszcza polityków, kontestowałem specjalistów od tzw. mowy ciała, wystąpienie Tuska dało mi wiele do myślenia. I choć nie jestem naczelnym Mistewiczem kraju, czy Leppero-Palikoto Dżeppettem, dziś zrozumiałem, że coś w tym jest lub musi być.
Bo pięść Tuska wołała, przynajmniej do mnie (chyba, że to początek paranoji) boję się, kłamię, nie wierzę w to co gadam, naprawdę jestem bezradny, choć mówię co innego.

A "merytoryczna" ocena tuskosłodkiegopierdzenia jest jednoznaczna. Głaskanie po jajkach czułkach Stefana, który swoją szarmancję wobec kobiet wykazał już dawno wydając swoją narzeczoną w ręce UB (czyżby o tych zasługach wspominał pan premier?) spotkało się z jedyną w zasadzie spontaniczną reakcją tzw. sali. Trudno się dziwić, bo to jedyny "konkret" i POprawda. Pozostałe tematy to nieustanny ciąg kłamstw i konfabulacji.

Czyli nasze "sukcesy: przez pięć lat, sukces Euro 2012 oraz ta zła opozycja i ci źli, przeciętni obywatele, będący czasami publicznością, czasami wyborcami. I to nieustanne wygrażanie pięściami, choć ostatnio ktoś się obrażał za porównanie do Hitlera.

Czyli nic nowego, same sukcesy, obywatelom nadal kradniemy pieniądze, zarządzamy kasą choć ani złotówki do niej nie dołożyliśmy. Spóźniliśmy się z drogami to nic ( ja zresztą też tak uważam, bo nie jeżdżę codziennie np. między Warszawą a Łodzią ), Polacy nic się nie stało. Ale może przyjmijmy jednolity system postepowania. Skoro władza może nie wywiązywać się z obietnic, lekce sobie ważyć narzucone przez siebie terminy, niechże obywatel też tak może. Jest temin zapłaty podatku czy składki ZUS, nie tłumacząc się specjalnie przekmonywująco, też powinien podejść do swojego Urzędu Skarbowego i rzucić od niechcenia na dzienniku podawczym, nie mam kasy, nie się nie stało, zapłacę później, jak będę miał. To byłoby w porządku.

Zamist przedstawiać swoje koplek(pi)sy, opowiadać dyrdymałyo warchołach w Grecji, którzy chcą wystąpienia Grtecji z Unii, powinien może coś w wspomnieć o mitycznych 300 miliardach z Unii. O PiS-owskich 3 milionach mówiło się bez przerwy, o unijnej kasie, cisza. Wiadomo dlaczego. Bo tej kampanijenj kasy nigdy nie było i nie będzie.
A porównując wieki istnienia Grecji, do kilku lat funkcjonowania Grecji w Unii pozostaje mi tylko skomentować to w jeden sposób. Unii nie będzie, a Grecja była i będzie. Ale zapewnie historyk Tusk, nie był na tej lekcji, bo przetykał komin.

Tusk, ja jako publiczność i wyborca, który Cię nie wybierał oraz nigdy nie dawał i nie da mandatu do kierowania moim krajem, proszę Cię o jedno. Kończ i wstydu oszczędź. Kłamco.


czwartek, 16 lutego 2012

Na Lizbonę !!!

W "Tak jest" wystąpił nadworny "tłumacz" cudu gospodarczego PO i premiera Tuska oczywiście osobistego. Oprócz zwykłego, nic nie wnoszącego wodolejstwa i bredzenia z pozycji eks premiera, eks prezesa, wielkiego liberalno-ekonomiczneo autorytetu usłyszałem (nie raz)  po co "buduje się" w Polsce drogi, a zwłaszcza autostadę A2. Otóż okazuje się, że każdy kierowca, który znajdzie się na A2 jedzie do ... Lizbony. Zapewne nawet rolnik, któremu szosa rozdzieliła gospodarstwo na części lub ten, kto jedzie w przeciwnym kierunku. Nic to. I tak każdy kto znajdzie się na tej drodze, powinien czuć się dowartościowany, wszak wszyscy jesteśmy lizbończykami.

środa, 15 lutego 2012

Grabaż Grabarczyka? Z pewnością nie

W dzisiejszych "Faktach po faktach" poseł Grzegorz Schetyna, pytany przez redaktora Kamila Durczoka, stwierdził:
Minister Sławomir Nowak jest dobrym ministrem, bo ... mówi prawdę premierowi Tuskowi. Ta prawda to jest wszystko o czym Donald bredził przez lata, a jego przydupasy obśliniały mikrofony wszelkich mediów, w jedynym szczytnym celu. Wygrać wybory i dalej trzymać kasę.
Wielka szkoda, że red. Durczokowi zabrało wyobraźni lub odwagi, aby zapytać Schetynę o poprzednika Nowaka, niejakiego Grabarczyka. Bo pytanie pojawiło się w mojej głowie natychmiast:
Czy można zatem stwierdzić, że minister Grabarczyk był złym ministrem, bo oszukiwał premiera, podając fałszywe dane o nierealnych inwestycjach i utopijnych "planach" obywateli platformy.
"Każdy" powie tak.
Choć są i tacy, którzy:
- już dziś zrobili krzyżyk na karcie do głosowania,
- jutro ok. 23.00 powiedzą, że znów w 'Szkle kontaktowym" mówili prawdę, czyli to co my myślimy o PiS,
- a w piątek kupią w kiosku pewną gazetę i niekoniecznie dlatego, że załączono do niej darmową "gazetę telewizyjną".

niedziela, 12 lutego 2012

Nitras, co ty bredzisz

Wydelegowany do radia ZET, na szczęście dawno nie oglądany i słuchany Sławomir Nitras, pozował na wielkiego znawcę futbolu polskiego i światowego. 
"Tłumacząc" odwołanie meczu o Superpuchar, dał do zrozumienia, że kibice najczęściej oglądają mecze z perspektywy kilkupoziomowego parkingu podziemnego.
Wracaj chłopie do Brukseli i nie bredź wiecej.