Ponoć jutro specjaliści od
historii niekonwencjonalnej, będą świętować kolejna wydartą z kart historii
Polski rocznicę. Specjaliści spod znaku sierpa i młota, wspierani wielbicielami
zakazu pedałowania, od czasu do czasu informują, zupełnie niezainteresowaną tym
opinię publiczną o różnych błahych, zupełnie nieistotnych okolicznościach. A to
okazuje się, że gdyby syn Władysława Jagiełły nie zginął pod Warną, to dziś
zapewne zasiadałby w ławach sejmowych zamiast posła Biedronia, a pani
Konopnicka w dzień pisała o krasnoludkach, a w nocy zajmowała się nią sierotka
Marysia.
Ktoś może się oburzyć, że o
zamachu prezydenta Polski, piszę, jako o błahym wydarzeniu, ale jest to
wynikiem, co najmniej kilku okoliczności, na które spoglądam z dzisiejszej perspektywy,
niestety obarczona również poziomem polskiego dyskursu politycznego.
Na początku zacytujmy klasyka,
jaka ofiara zamachu, taki zamach. Ten w Zachęcie, według przekazów, a także lansowanej
takiej, a nie innej nauki historii, w latach, gdy uczęszczałam do szkół, nie
był, aż tak istotnym wydarzeniem, aby go świętować po 90 latach. Jestem ciekaw,
jak za dwa lata będzie świętowany i przez kogo, ten zamach, który bez wątpienia
wpłynął nie tylko na losy świata, ale i na losy Polski.
Dla mnie od 16 grudnia 1981 roku,
ten dzień kojarzy się tylko i wyłącznie z jednym wydarzeniem, czyli pacyfikacją
Kopalni Wujek. I kropka. Narutowicz kojarzy mi się ze szpitalem, w którym przyszedłem
na świat, długo po śmierci jego patrona, zaś wydarzenia z końca lat 70-tych i początku
80-tych ukształtowały i wpłynęły na moje późniejsze życie. Dlatego dla mnie wyciąganie wydarzeń sprzed wielu lat, w celach obrzydliwych, w
tym wypadku nawet trudno mówić o politycznych, przez osoby, które milczą, lub
wręcz przeciwnie, apoteozują zbrodnie Jaruzelskiego, to tego samego typu
precedens, jak przepraszanie w moim imieniu przez Kwaśniewskiego, spalonych w
stodole w Jedwabnem osób, że nie żyją.
Nie wiadomo, co się będzie jutro
działo w okolicach Zachęty, ale dopóki Kalisz z Palikotem nie postawią przed sądem
Jaruzelskiego, tak długo te wszelkie bajeczki o prześladowanych zboczeńcach i budzącym
się faszyzmie, będą jedynie kolejną lewacką brednią.
PS Jakże obrzydliwe poglądy
zaprezentował dziś w „Śniadaniu mistrzów” Bralczyk, do tej pory, wydawałoby się
jowialny „dziadunio” i specjalista od języka polskiego. Wprawdzie Mleczko, już w
poprzednich programach tego cyklu się rozlało, ale okazuje się, że pan profesor,
choć jak twierdził nie był obecny w Polsce i nie ucierpiał osobiście w czasie
stanu wojennego, to mała brakował, a były zaśpiewał „Polacy, nic się nie stało”.
Wszak według niego, co tam ofiary, te znane i nieznane, policzone i niepoliczone,
przecież dziś codziennie na drogach też giną ludzie. Fantastyczna koncepcja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz