poniedziałek, 28 stycznia 2013

PO partnersku

W dzisiejszym programie Tak jest, udało się, sądzę, że bezwiednie, stworzyć swoisty związek partnerski, dwóch działaczy PO, którzy, obaj poza studiem, zostali skojarzeni na jednym ekranie telewizora. I była to jedyna więź, bo o jakiejkolwiek wspólnocie poglądów, czy jakimkolwiek, nawet partyjnym partnerstwie, nomen omen, nie było mowy.
Pan radny z Gdańska, przyjął na siebie rolę wyjątkowo cierpiętniczą, czuł się pokrzywdzony i wykluczony, nie tylko przez posłankę Pawłowicz, ale i większość, niepostępowych Polaków, którzy nie rozumieją "ideologii" homoseksualnych zboczeńców.
I o dziwo, pojąłem jego odczucia i od razu przypomniał mi się rok 2005, gdy następnego dnia po wyborach parlamentarnych, wszystkie media nazwały mnie popoulistą, nacjonalistą, moherowym beretem, itd. Czułem się "wykluczony", choć nie płakałem, gdy okazało się, że mimo wygrania wyborów przez partię na którą głosowałem, zrobiłem źle, a Polska przeze mnie jest ciemnogrodem. Wtedy, nikt nie mówił o tolerancji, czy prawach większości. Nie powstał nawet popis.
 
I dziś, gdy grupa zboczeńców, kłamców, cynicznych oszustów i złodziei z pokrzywą w klapie  bredzi coś o związkach partnerskich, to robi mi się naprawdę niedobrze. gdy słyszę te pokrętne argumenty. Nie chcemy adopcji dzieci, większość w Europie ma związki partnerskie, a Polska jest zacofana. Ale nikt nie wspomina o tym, że gdy zaczynało się od związków partnerskich, prędzej czy później dochodzono do adopcji dzieci. I te argumenty, że Europa coś tam ma, a my nie, to jesteśmy gorsi. Nie mamy wieży Eiffla, plaży w Portofino, albo reniferów i mamy się czuć gorsi? Kogoś tu chyba p.......?
 
Wracając do związku partnerskiego na ekranie telewizora, na rzeczowe argumenty POsła z Katowic radny PO z Sopotu wtrącał oklepane, żałosne, tradycyjne i nic nie wnoszące do dyskusji jęki. I gdy myślałem, że może wstanie, wyjdzie ze studia i wyjedzie tam, gdzie społeczeństwo rozwijają się dzięki związkom homoseksualistów (pa, pa, żegnam, nie wracaj), okazało się, że wreszcie powiedział na koniec coś sensownego. Oczywiście o tym nie wiedział, bo intencją jego wypowiedzi było obrażenie się?/szantażowanie?/ Państwa. Państwo (co nie jest prawdą, bo tylko jedna posłanka) nazwała jego pedalski związek jałowym, a radny się obraził i pedział, że może nie będę płacił podatków.
 
I to jest słuszna koncepcja, a nawet bardzo słuszna koncepcja. Ale oczywiście nie w tak prozaicznym przypadku, jak obrażanie się, że ponoć Biedroń drży codziennie ze strachu, że go jego własna żona/mąż nie wpuści do domu, gdy wraca z misji homofobizowania świata.
 
Akcja, roboczo przeze mnie nazwana, zgodnie zresztą z homoseksualną konwencją, PIERDOLĘ, NIE PŁACĘ, powinna dotyczyć większej liczby podatników, choćby tych, którzy dzielą się swymi podatkami z Nowicką, chcą odwiedzać z Nowakiem cmentarze (bez Drzewieckiego), reformują z Kopacz, Sawicką, dr G. i Arłukowiczem służbę zdrowia, albo po prostu wierzą w Tuska i Tuskowi. Choć, tych co nie nigdy nie wierzyli i nie uwierzą nigdy, również, a może przede wszystkim, bo naprawdę wystarczy już sponsorowania tego kabaretu, zwanego rządem Donalda Tuska.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz