sobota, 15 grudnia 2012

16 grudnia

Ponoć jutro specjaliści od historii niekonwencjonalnej, będą świętować kolejna wydartą z kart historii Polski rocznicę. Specjaliści spod znaku sierpa i młota, wspierani wielbicielami zakazu pedałowania, od czasu do czasu informują, zupełnie niezainteresowaną tym opinię publiczną o różnych błahych, zupełnie nieistotnych okolicznościach. A to okazuje się, że gdyby syn Władysława Jagiełły nie zginął pod Warną, to dziś zapewne zasiadałby w ławach sejmowych zamiast posła Biedronia, a pani Konopnicka w dzień pisała o krasnoludkach, a w nocy zajmowała się nią sierotka Marysia.
Ktoś może się oburzyć, że o zamachu prezydenta Polski, piszę, jako o błahym wydarzeniu, ale jest to wynikiem, co najmniej kilku okoliczności, na które spoglądam z dzisiejszej perspektywy, niestety obarczona również poziomem polskiego dyskursu politycznego.
Na początku zacytujmy klasyka, jaka ofiara zamachu, taki zamach. Ten w Zachęcie, według przekazów, a także lansowanej takiej, a nie innej nauki historii, w latach, gdy uczęszczałam do szkół, nie był, aż tak istotnym wydarzeniem, aby go świętować po 90 latach. Jestem ciekaw, jak za dwa lata będzie świętowany i przez kogo, ten zamach, który bez wątpienia wpłynął nie tylko na losy świata, ale i na losy Polski.  
Dla mnie od 16 grudnia 1981 roku, ten dzień kojarzy się tylko i wyłącznie z jednym wydarzeniem, czyli pacyfikacją Kopalni Wujek. I kropka. Narutowicz kojarzy mi się ze szpitalem, w którym przyszedłem na świat, długo po śmierci jego patrona, zaś wydarzenia z końca lat 70-tych i początku 80-tych ukształtowały i wpłynęły na moje późniejsze życie.  Dlatego dla mnie wyciąganie wydarzeń sprzed wielu lat, w celach obrzydliwych, w tym wypadku nawet trudno mówić o politycznych, przez osoby, które milczą, lub wręcz przeciwnie, apoteozują zbrodnie Jaruzelskiego, to tego samego typu precedens, jak przepraszanie w moim imieniu przez Kwaśniewskiego, spalonych w stodole w Jedwabnem osób, że nie żyją.
Nie wiadomo, co się będzie jutro działo w okolicach Zachęty, ale dopóki Kalisz z Palikotem nie postawią przed sądem Jaruzelskiego, tak długo te wszelkie bajeczki o prześladowanych zboczeńcach i budzącym się faszyzmie, będą jedynie kolejną lewacką brednią.
 
 
PS Jakże obrzydliwe poglądy zaprezentował dziś w „Śniadaniu mistrzów” Bralczyk, do tej pory, wydawałoby się jowialny „dziadunio” i specjalista od języka polskiego. Wprawdzie Mleczko, już w poprzednich programach tego cyklu się rozlało, ale okazuje się, że pan profesor, choć jak twierdził nie był obecny w Polsce i nie ucierpiał osobiście w czasie stanu wojennego, to mała brakował, a były zaśpiewał „Polacy, nic się nie stało”. Wszak według niego, co tam ofiary, te znane i nieznane, policzone i niepoliczone, przecież dziś codziennie na drogach też giną ludzie.  Fantastyczna koncepcja.