piątek, 8 czerwca 2012

Euro koko, a nawet kukuryku, ale nie spoko

No to pierwszy mecz mamy za sobą. Pora podsumować pierwsze "sukcesy".

Rząd wydał nie swoją i ogromną kasę na stadion, z dachem. Ten cud techniki spisuje się wspaniale. W zimie nie można go zamykać, bo po co grać w zimie w piłkę. I po co losować drużyny do grania, zwłaszcza na III poziomie podziemnego garażu.

Ale dopiero mecz z Grecją pokazał ukryte intencje projektantów. To wizjonerzy, bo choć nie wiedzieli, że pierwszy mecz zagramy z Grecją, polska gościnność nakazała nam stworzyć południowy klimat na stadionie. Oczywiście, przy zamkniętym dachu. Wiemy, UEFA-a kazała. Ale wydaje się to śmieszne.

Co do meczu, wszedł grecki brodacz na boisko i obnażył wszystkie słabości tej reprezentacji. Najsłabsi na boisku "przebierańcy", zupełny brak obrony, słaba pomoc, chaotyczny Lewandowski i zupełny brak gry skrzydłami.
I Wojtek Szczęsny, za dużo luzu, za duża nerwowość, całkowity brak komunikacji z obrońcami. I to zaledwie tylko w kilku sytuacjach, gdy piłka była w naszym polu karnym.



Ale tak będzie zawsze, gdy najlepszy polski stoper będzie siedział w studio telewizyjnym, a drugi nie gorszy, na kanapie we własnym domu, z przypiętą łatką kontuzjogennego pechowca. Gdy dodamy do tego jedynego sensownego lewego obrońcę przyglądającego się wyczynom swego zmiennika z ławki, to jak można oczekiwać jakości gry.

Jak dodamy całkowicie przewidywalnego i zachowawczego Smudę, to końcowy rezultat był lepszy, niż można było oczekiwać po obserwacji gry.

Czyli nic nowego. To było do przewidzenia.

I z Rosją znów i jak zwykle będzie mecz o wszystko. Zwłaszcza jeśli dziś pokona Czechy.
Ale to chyba lepiej. Ze sportowego i historycznego punktu widzenia.
Ale kto w kadrze zna polską historię?

A Naród swoje, czyli jak ONI przeżyją Euro 2012?

Dziś zaczyna się Euro 2012. O piłkarskim aspekcie tej imprezy trudno spekulować, zresztą ja nie kibicuję polskim piłkarzom od 1986 roku, choć oglądam i chciałbym by Polska wygrała ten turniej.

Ale jestem bardzo ciekawy, jak Euro 2012 przeżyją ONI. Czyli kto?

Oczywiście chodzi mi o:
  • tych, którzy uznają jak, pani Szczuka futbol i obecność na stadionie za zboczenie,
  • euroentuzjastów, dla których niebieska szmata z żółtymi gwiazdkami, znaczy więcej niż biało-czerwone barwy,
  • aktywistów nigdy więcej i innych tego samego autoramentu "specjalistów" od zakazanej symboliki,
  • wszelkich przedstawicieli mediów oraz ich stałych, wykształconych komentatorów, wmawiających nam od lat zaściankowość, a polską gościnność i dumę narodową, za coś wstydliwego.
Te punkty można w nieskończoność dopisywać. Ale nie ma to najmniejszego sensu, bo ONI wiedzą lepiej.
Ale skoro w mojej wyliczance doszedłem do miłego mi słowa 

narodowość, 

 

to na nim się zatrzymam i na nim zakończę moje rozważania.

Bo nie wierzę, że w swojej cynicznej, wieloletniej kampanii na wykluczanie z języka polskiego, niektórych, jakże pięknych i znaczących słów, robili to szczerze i z pełnym przekonaniem. A nawet jeśli tak, to co teraz czują, oglądając coraz powszechniejsze biało-czerwone insygnia.
A jak te wszystkie polskofobiczne kreatury reagują na coraz powszechniejsze odmienianie słowa naród. Dziwię się, że tego jeszcze nie zakazano?

Przecież od co najmniej kilkunastu tygodni słowo Stadion Narodowy odmieniany jest przez wszystkie przypadki, a i zespół, mimo "przemycenia" do niego kilku, jak chcą niektórzy "podszywaczy" nadal nazywany jest drużyną narodową.

A mogło być tak ładnie. Stadion mógł się nazywać Platforma Obywatelska, nosić imię brodacza w bereciku, z logiem kota, który pali buchy, oczywiście z obowiązkowym sierpem i młotem.

Na coś się musicie zdecydować, może poskarżycie się do Brukseli na nacjonalistyczną Polskę. Jak będziecie skuteczni, to może nas wykluczą, ze związku socjalistycznych państw europejskich, jeszcze zanim Niemcy przejdą z euro na markę.

Ale póki, jest jak jest, powiewam do was właściwymi barwami:







niedziela, 3 czerwca 2012

A Biedroń swoje, czyli pedałuje swoim histerycznym językiem

Kawa na ławę, dziś.
Mowa o pewnym murzynie, ponoć po studiach, który pełni rolę prezydenta USA. Napisał on podobno jakiś list do prezydenta Polski. Czy list istnieje nie wiem, nie widziałem, a osobie, która pełni ostatnio tą funkcję nie wierzę.
Ale nie o to w sumie chodzi. Bo choć prawdą jest, że niedouczeni rezydenci Białego Domu popełnili błąd językowy jest pewne. Że prezydent USA powinien przeprosić, wg. mnie w formie adekwatnej do poprzedniej wypowiedzi, a więc również publicznie, to też jest oczywiste.

Że nie wszyscy tak myślą, to oczywiste, podobno mamy demokrację i każdy może gadać, co, gdzie i o czym chce. Ale, czyżby na pewno? Bo od pewnego czasu wydaje mi się, że mowa może być tylko nawistna, tolerancyjna i niefobiczna. O co w tym chodzi, nikt nie wie, choć medialne straszaki wmawiają, że tak trzeba, sądy wiedzą i niedługo będą zsyłać na Syberię.

Czy Biedroń tak potrafi? Chyba nie.

Najpierw bredził coś o histerycznym języku,

to znaczy polskie obozy, czyli Polacy nic się nie stało. A potem przekonywał, że sierp i młot, nie tylko z chińskiej flagi, są cacy. I to oczywiście jest w porządku.
Ale … oczywiście tylko i wyłącznie, gdy:

  • pedał nie będzie się obrażał, za nazwanie go pedałem,\
  • ciota nie będzie skarżyła się wszystkim, że jest niekatolicka,
  • nigdy więcej nie będzie nikt nikomu wmawiał, że krzyżyk w kółeczku jest gorszy od tęczowej szmaty,
  • podniesienie ręki, albo zapalenie pochodni, nie oznacza dla oszołomów wywołania wojny.


Przykłady można mnożyć, ale czy to kogoś przekona i czy to ktoś zrozumie?
Obawiam się, że Biedroń Pinokio się nie wyleczy z tej swojej homo, i nie tylko, fobi.